DCD -Live No,budete
asi poniektorí brblať, že zahlcujem priestor klubu, ale "mongol" ma k
tomuto vyhecoval -recenzia je v polštine, ale kto chce, ten pochopí...
DEAD CAN DANCE - 10. Marca 2005 - Olympia Theater, Dublin, Irlandia
Pierwszy koncert po wielu latach, reaktywacja Zespołu w wielkim
stylu... Niesamowite wydarzenie, które na długo wyryje się w mojej
pamięci.
Usłyszenie tego zespołu – a własciwie – Zespołu – na żywo było
moim marzeniem od czasu, kiedy w 1997 roku poznałem „Spiritchasera” –
aby potem przegryźć się przes stos poprzednich albumów, które
odsłuchiwane w ciemnym pokoju na starych słuchawkach Tonsil
przyprawiały mnie o dreszczyk zapamiętany do dzisiaj... Dead Can Dance,
legenda, zamknięta książka, którą dane mi było przeczytać raz jeszcze
czwartkowego wieczoru w dublińskim teatrze Olympia. Nie posiadałem się
ze szczęścia, czekając w długiej kolejce przed wejściem na koncert.
Moja dziewczyna i przyjaciel nerwowo tupali w miejscu, a ja cierpłem
prawie na myśl o czekającym mnie spektaklu. Wszakże po ostatnim dvd
zespołu, wyśmienitym „Toward the Within”, apetyt wszystkich
zgromadzonych gości w sposób naturalny osiągnął wprost niebotyczny
poziom. Bilety wprost paliły kieszeń.
Zajęliśmy miejsca. Czekaliśmy długo; Zespół znany jest z tego, że
nie spieszy się, przygotowując wszystko w sposób nie pozostawiający
niczego do życzenia. Lepiej tak, niż w pośpiechu i niedbale. Około
dwudziestej pierwszej na scenie pojawili się Lisa Gerrard i Brendan
Perry i... przywitała ich owacja, która zatrzęsła budynkiem ponad
stuletniego teatru w posadach. Instrumentarium zostało obsadzone szybko
przez resztę muzyków i już na wstępie uderzyli w mój najczulszy punkt –
„Spiritchaser” z absolutnie niesamowitą „Nieriką”. Niesamowite, potężne
brzmienie, krystalicznie czyste (zapewne także dzięki dobrej akustyce
pomieszczenia), energetyczne, po prostu... Powalające. A potem – już
tylko lepiej. Przekrój przez wszystko, co Dead Can Dance ma w dorobku
włącznie z solowymi utworami Lisy i jednym Brendana a nawet kompozycja
z repertuaru This Mortal Coil. Tytułów nie będę podawał specjalnie –
nie chcę psuć niespodzianki! Powiem tylko, że będący ze mną na
koncercie kolega po usłyszeniu „Black Sun” stwierdził, że może dla
Perry`ego rzucić się na sztywnym bungee z klifów Moheru. Urocza, wesoła
Lisa Gerrard, majestatycznie unosząca się prawie na scenie w swojej
długiej szacie, rzucający od czasu do czasu w stronę publiki wesołe
teksty Brendan Perry, perfekcja brzmieniowa... To wszystko złożyło się
na niezapomniany show zakończony trzema bisami. Usłyszeliśmy utwory
bardzo znane, te perełki za które kochamy Zespół, ale i kompozycje
zupełnie premierowe, których tytułów nawet nie znam...
Król powstał z martwych, by raz jeszcze dla nas zatańczyć.
Ta noc była zupełnie wyjątkowa.
Druid http://www.caladan.art.pl |